sobota, 29 października 2011

Nie myślałem już o niczym.
Tylko o tym, jak sprawić jej coraz więcej przyjemności, by na jej twarzy zagościło jeszcze większe podniecenie.
Wiem tylko, że byłem kompletnie pijany, i że kate, powinna już być w domu.
Nie zwracałem uwagi na to, ani na nic więcej.
Ruszałem biodrami, jakby całe moje życie zależało od tego jednego stosunku.
Moja dziewczyna uśmiechnęła się, po czym obruciła mnie na plecy.
Usiadła na mnie tak, że mój członek, idealnie trafiał w jej punkt G.
Jej piersi falowały nade mną, w rytm coraz szybszych pchnięć z jej strony.
Wiedziałem, że i tak nie będzie nic pamiętać, ale nie obchodziło mnie to już.
Tylko ja, i ona, w tym jednym miejscu.
***kate***
chciałam wstać, ale nie mogłam.
Wszystko mnie bolało.
Było mi nie dobrze, i nie wiedziałam gdzie jestem.
Odwruciłam się na drógi bok, i zrobiłam wielkie oczy.
Obok mnie, spał nagi Justin.
Zaczęłam sobie powoli przypominać, co się wczorajszej nocy działo.
Po wytańczonym przez justina "tańcu szczęścia" poszliśmy do hotelu.
Ten zamówił wino, i też piłam.
Potem chyba coś mocniejszego... I potem tylko pojedyncze sceny...
Wiedziałam co puźniej było, ale nie chciałam się przyznać, że złamałam zaufanie mojej mamy.
Z moich oczu pociekły pojedyncze łzy.
Zobaczyłam, że Jus też zaczyna się budzić, i wtulona w niego zaczęłam cicho szlochać.
***justin***
mogła by tak płakać wieki, gdyby do pokoju nie zapukała moja mama.
Kate trochę się uspokoiła i poszła się ubrać do łazienki.
Ja nałożyłem na siebie jedynie bokserki, i podeszłem do drzwi by wpuścić mamę do pokoju...
*****************************
wiem, taki obrót sytuacji, o który poprosiła mnie koleżanka.
podoba wam się, czy nie?
piszcie w komciach, plis.

poniedziałek, 24 października 2011

rozdział dziesiąty

Zima...
Ach, ta piękna pora roku, zima.
Moje urodziny.
Czyli dzisiaj, w wigilię.
Dzisiaj, równo o północy, mam spotkać się z Justinem w parku.
To takie nierzeczywiste...
Jeszcze parę miesięcy temu, mogłam pomarzyć o ,choćby kupnie jego płyty, a co dopiero o spotkaniu go na żywo.
Ok.
Przeszłam przez zaśnieżoną ulicę.
Gdy doszłam do parku, usłyszałam charakterystyczne dźwięki jakiejś świątecznej piosenki.<słuchajcie i czytajcie dalej!>
Po chwili rozległ się śpiew justina, który złapał mnie za rękę, i zaczął obracać mnie w rytm melodii którą wyśpiewywał.
With you, shawty with you...
Under the mistletoe...
Odruchowo spojrzałam w górę.
Nad nami było mnóstwo jemioły.
Tańczyliśmy tak, i wydawało się że to wieki, a trwało to zaledwie niecałe 3 minuty.
Kiss me underneath the mistletoe...
Pocałuj mnie pod jemiołą...
-Show me baby that you love me so...
pokaż kochanie jak bardzo mnie kochasz....
To były ostatnie słowa piosenki.
Po nich, Justin pochylił się tak, że stykaliśmy się nosami.
Spojrzał w górę, a potem na mnie, wzrokiem, który mówił:
"czy mogę?"
zamiast odpowiadać na nieme pytanie, zarzuciłam mu ręce na szyję, i namiętnie pocałowałam.
Trwało to tak długo, aż usłyszeliśmy syrenę straży miejskiej, i rzuciliśmy się do ucieczki.
Po chwili, jus przyległ mnie do jakiegoś drzewa, i przywarł swoje rozpalone wargi do moich zimnych ust.
Po sekundach, język zaczął wsówać powoli w moje otwarte z podniecenia wargi, a sam przyległ do mnie jak szatan.
Nie wiem czemu (może chormony?), ale podobało mi się to.
Staliśmy tam, tak zwarci do siebie, aż oślepiło nas żółte światło latarki, którą trzymał mężczyzna w kubraku policjanta.
Odchżąknął.
-ile macie lat?-spytał
-siedemnaście-odpowiedział jus
-szesnaście-powiedziałam-za parę minut...-dodałam spoglądając na zegarek.
-dobra, jest wigilia, to wam daruję, ale...-nie zdążył dokończyć, gdyż Justin pociągnął mnie za sobą w stronę wiaduktu...
***justin***
hallo, ja to zrobiłem!
Anieli, dziękuję!
Przeszliśmy przez wiadukt w milczeniu, trzymając się za ręce, jakbyśmy naprawdę byli parą.
No... Można było powiedzieć że jesteśmy parą, ale zostało trochę formalności.
Chciałbym dzisiaj, w taką piękną noc, wyjaśnić wszystkie niejasności, i móc wreszcie oficjalnie nazwać ją MOJĄ.
Stanąłem przed drzwiami hotelu, i złapałem Kate za ręce.
Spojrzałem jej prosto w oczy.
-Kate... Kocham cię.-szepnąłem.
Widziałem w jej oczach, że najchętniej teraz znowu by mnie pocałowała.
Ale nie pozwoliłem jej na to, wyrwała by mnie z płęty.
Zebrałem się na odwagę.
-chcesz być moją dziewczyną?
Typowe zachowanie dziewczyny.
ZONG!
Stanęła jak wryta.
-chcesz?-powtórzyłem
-nie... Nie wiem...-wyszeptała.
Nie wiedziałem co powiedzieć.
-zbłaźniłem się, prawda?
-nie... Nie dlatego... Po prostu... Nie jestem jeszcze gotowa.
-czego ty się boisz, kocham cię, ty też mnie kochasz, ile chcesz jeszcze dowodów?!
-ja nie chcę dowodów Justin, wierzę Ci na słowo. Po prostu się boję... O twoją reputację. Co sobie ludzie pomyślą...
-nie obchodzi mnie to już-byłem bliski płaczu-kocham cię, rozumiesz? I nie chcę ryzykować miłości dla sławy, równie dobrze mogę rzucić tą całą sławę, ale być z tobą, rozumiesz?-w jej oczach stanęły łzy-proszę...-spróbowałem jeszcze raz.
-dobrze...-powiedziała
przez chwilę, to mnie ogarnął ZONG, ale zaraz uświadomiłem sobie, że się zgodziła, i zacząłem skakać po całej ulicy, gdy ona, stała tyko i śmiała się ze mnie, najszczęśliwszego debila pod słońcem...
*************************
kkkoooonnniiieeeccccc rrroooooooozzzzdddddzzziaaaaaaaaałłłłuuuuu!!!!!!!!!!!!!!!!
koniec rozdziału!
hahaha!
ja nie mogę, krecik dostał dzisiaj lepa od magdy na lekcji.!!!!
hahaha!
komentujcie, błagam, i dzięki za komcie, paaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

niedziela, 16 października 2011

rozdział dziewiąty

Laleczka chucky nie była wcale straszna, a chelsy i tak się bała.
Cały czas gadała, że chce żeby był przy niej mateusz, jej chłopak.
-chelsy, przestaniesz?!-krzyknęłam, gdy moja przyjaciółka po raz pięćdziesiąty włączyła pause.
-gdyby matik tu był, nie bała bym się tak.-wkurzyła mnie tym.
-a gdyby paweł tu był, to tak bym się wkurwiła, że bym wybuchła, i bym wyleciała w powietrze!-wrzasnęłam na całą parę, dobrze, że nikogo nie było w domu.
Chelsy wyszczerzyła na mnie oczy, i zaczęła płakać...
***justin***
przeszłem zaledwie parę metrów, i poczułem się strasznie zmęczony.
Tak zmęczony, że nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Skręciłem lewo, i zeszłem po schodach.
Potem jeszcze raz w lewo i poszedłem prosto.
Potem skręciłem w prawo, lewo, i przez uliczkę pomiędzy ogródkami, potem znowu w lewo.
Moim oczom ukazał się blok mieszkalny.
Szłem w jego stronę...
-justin, wstawaj, śniadanie przywieźli!-usłyszałem miski głos mojego ochroniarza.
-kenny!-wrzasnąłem, ale i tak wstałem z łóżka.
Kenny, siedział już przy stole, i zżerał najróżniejsze potrawy.
-no, co głodny jestem!
-dobra,spoko.-powiedziałem ubierając spodnie.
-nie masz mi za złe że użyłem twojej karty, nie?-kurwa, jak on mógł?!
-nie, nie mam-odpowiedziałem całkiem spokojnie.
-Po co ja tu wogule przyjeżdżałem?!-po tych słowach przypomniał mi się mój sen.
Wybiegłem szybko z hotelu, puki pamiętam.
Mój wierny ochroniarz, jak zwykle podążał za mną.
"przez most, potem w lewo, schody, lewo, prawo..."-próbowałem sobie przypomnieć.
Gdy zeszłem z wiaduktu, po lewej stronie był park, a po przeciwnej tunel.
Za mną też był tunel, który za pewne prowadził na drugą stronę mostu.
Gdy przechodziłem obok tunelu, po mojej prawej stronie, usłyszałem pisk, długi, ciągły pisk.
Głos, który tak dobrze znam, który wyobrażam sobie co noc...
Pobiegłem w tamtą stronę.
Przed różowym blokiem, stała niska, trochę otyła dziewczyna i śmiała się, z tego, że brunet przed nią trzymał za rękę dziewczynę, i okładał ją po twarzy.
Od razu zorietowałem się kim jest ta dziewczyna.
-KATE!!!-Krzyknąłem z całych sił.
Podbiegłem do niej, i odepchnęłem chłopaka.
Złapałem go za <trochę przydługie> włosy, i z całej siły grzmotnąłem w twarz, tak, że z nosa poleciała mu krew.
Kate, gdy zrozumiała co się właśnie stało, rzuciła mi się w ramiona...
***kate***
rzuciłam mu się prosto w ramiona, i zaczęłam szlochać, jak jakiś bachor.
Patrischa, i mój były zwiali.
Myślałam, że on mnie zabije.
-spokojnie, spokojnie, już dobrze...-pocieszał mnie Justin.
-kto to był?-spytał gdy przestałam szlochać.
-mój były-powiedziałam odrobinę za szybko, bo zaksztusiłam się własną śliną.
Po chwili, Justin złapał moją twarz pomiędzy swoje dłonie, i spojrzał prosto w oczy.
-nic ci nie jest?-spytał rozczulonym głosem.
-nie, już dobrze.-odpowiedziałam.
Chłopak otarł mi kciukiem łzę spod oka.
-o mój boże!-usłyszałam za sobą.
Odwruciłam głowę, i zobaczyłam moją najlepszą przyjaciółkę...
********
wiem, znowu za krótko, ale nie mogłam napisać więcej, bo nie chcę, aby wszystko działo się tak szybko.
Sorka, i zapraszam na mojego pierwszego bloga: http:\www.my-new-life-is-you.blogspot.com/