poniedziałek, 24 października 2011

rozdział dziesiąty

Zima...
Ach, ta piękna pora roku, zima.
Moje urodziny.
Czyli dzisiaj, w wigilię.
Dzisiaj, równo o północy, mam spotkać się z Justinem w parku.
To takie nierzeczywiste...
Jeszcze parę miesięcy temu, mogłam pomarzyć o ,choćby kupnie jego płyty, a co dopiero o spotkaniu go na żywo.
Ok.
Przeszłam przez zaśnieżoną ulicę.
Gdy doszłam do parku, usłyszałam charakterystyczne dźwięki jakiejś świątecznej piosenki.<słuchajcie i czytajcie dalej!>
Po chwili rozległ się śpiew justina, który złapał mnie za rękę, i zaczął obracać mnie w rytm melodii którą wyśpiewywał.
With you, shawty with you...
Under the mistletoe...
Odruchowo spojrzałam w górę.
Nad nami było mnóstwo jemioły.
Tańczyliśmy tak, i wydawało się że to wieki, a trwało to zaledwie niecałe 3 minuty.
Kiss me underneath the mistletoe...
Pocałuj mnie pod jemiołą...
-Show me baby that you love me so...
pokaż kochanie jak bardzo mnie kochasz....
To były ostatnie słowa piosenki.
Po nich, Justin pochylił się tak, że stykaliśmy się nosami.
Spojrzał w górę, a potem na mnie, wzrokiem, który mówił:
"czy mogę?"
zamiast odpowiadać na nieme pytanie, zarzuciłam mu ręce na szyję, i namiętnie pocałowałam.
Trwało to tak długo, aż usłyszeliśmy syrenę straży miejskiej, i rzuciliśmy się do ucieczki.
Po chwili, jus przyległ mnie do jakiegoś drzewa, i przywarł swoje rozpalone wargi do moich zimnych ust.
Po sekundach, język zaczął wsówać powoli w moje otwarte z podniecenia wargi, a sam przyległ do mnie jak szatan.
Nie wiem czemu (może chormony?), ale podobało mi się to.
Staliśmy tam, tak zwarci do siebie, aż oślepiło nas żółte światło latarki, którą trzymał mężczyzna w kubraku policjanta.
Odchżąknął.
-ile macie lat?-spytał
-siedemnaście-odpowiedział jus
-szesnaście-powiedziałam-za parę minut...-dodałam spoglądając na zegarek.
-dobra, jest wigilia, to wam daruję, ale...-nie zdążył dokończyć, gdyż Justin pociągnął mnie za sobą w stronę wiaduktu...
***justin***
hallo, ja to zrobiłem!
Anieli, dziękuję!
Przeszliśmy przez wiadukt w milczeniu, trzymając się za ręce, jakbyśmy naprawdę byli parą.
No... Można było powiedzieć że jesteśmy parą, ale zostało trochę formalności.
Chciałbym dzisiaj, w taką piękną noc, wyjaśnić wszystkie niejasności, i móc wreszcie oficjalnie nazwać ją MOJĄ.
Stanąłem przed drzwiami hotelu, i złapałem Kate za ręce.
Spojrzałem jej prosto w oczy.
-Kate... Kocham cię.-szepnąłem.
Widziałem w jej oczach, że najchętniej teraz znowu by mnie pocałowała.
Ale nie pozwoliłem jej na to, wyrwała by mnie z płęty.
Zebrałem się na odwagę.
-chcesz być moją dziewczyną?
Typowe zachowanie dziewczyny.
ZONG!
Stanęła jak wryta.
-chcesz?-powtórzyłem
-nie... Nie wiem...-wyszeptała.
Nie wiedziałem co powiedzieć.
-zbłaźniłem się, prawda?
-nie... Nie dlatego... Po prostu... Nie jestem jeszcze gotowa.
-czego ty się boisz, kocham cię, ty też mnie kochasz, ile chcesz jeszcze dowodów?!
-ja nie chcę dowodów Justin, wierzę Ci na słowo. Po prostu się boję... O twoją reputację. Co sobie ludzie pomyślą...
-nie obchodzi mnie to już-byłem bliski płaczu-kocham cię, rozumiesz? I nie chcę ryzykować miłości dla sławy, równie dobrze mogę rzucić tą całą sławę, ale być z tobą, rozumiesz?-w jej oczach stanęły łzy-proszę...-spróbowałem jeszcze raz.
-dobrze...-powiedziała
przez chwilę, to mnie ogarnął ZONG, ale zaraz uświadomiłem sobie, że się zgodziła, i zacząłem skakać po całej ulicy, gdy ona, stała tyko i śmiała się ze mnie, najszczęśliwszego debila pod słońcem...
*************************
kkkoooonnniiieeeccccc rrroooooooozzzzdddddzzziaaaaaaaaałłłłuuuuu!!!!!!!!!!!!!!!!
koniec rozdziału!
hahaha!
ja nie mogę, krecik dostał dzisiaj lepa od magdy na lekcji.!!!!
hahaha!
komentujcie, błagam, i dzięki za komcie, paaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz